fbpx
 
cyber header
Celebrujmy Ćwierćwiecze! Czas wyjątkowych ludzi tworzących barwną społeczność dociekliwych eksploratorów, w których centrum uwagi niezmiennie pozostaje człowiek. Pokażmy światu jak wyjątkowi ludzie ją tworzą! Pokażmy nasze dokonania, naszą wiedzę i naszą archetypiczną różnorodność!
Zapraszamy do poznania Laureatek i Laureatów do nagrody Archetypów w 6 kategoriach.
<!doctype html> Untitled Document
 
zapytajnik19
Newsletter Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii Nr 19 (sierpień 2021)
zapytajnik12
Newsletter PTBRiO Nr 11 (marzec 2020)
 
 
 


zapiszsie

Zamieć

Bycie człowiekiem to dość skomplikowana i trudna do zrozumienia sprawa. Jesteśmy na tej planecie +/- 300.000 lat, a dalej nie mamy pojęcia co tak naprawdę sprawia, że jesteśmy czym jesteśmy. Pasja, miłość, nienawiść, smutek czy kreatywność? Człowieczeństwo to skomplikowana pajęczyna emocji, myśli i wspomnień, które przelatują przez naszą świadomość niczym deszcz komet przelatuje przez czarne niebo (tak jest, to zdanie naprawdę powstało i nie żałuje absolutnie niczego!). Jesteśmy otwarcie zakochani w swojej złożoności i tajemniczości, co jednak nie przeszkadza nam usilnie dążyć do skategoryzowania, zbadania i opisania tylu aspektów naszego istnienia, ile tylko się da.

Człowieczeństwo staje się jednak coraz bardziej popularne z czysto pragmatycznych (lub raczej marketingowych) powodów. Od lat obserwujemy trend humanizacji marek, dzięki któremu możemy patrzeć, jak wielkie korporacje śmieszkują sobie na fejsbuku, wymieniają się zabawnymi docinkami z klientami czy udostępniają najświeższe na rynku memy, by choć na chwilę poczuć się jak Steve Buscemi z kultowej już sceny z serialu „30 rock”.

Bycie człowiekiem to jednak nie tylko same wschody słońca i życie od katharsis do katharsis. Tak samo jak przysłowiowe miecze czy kije, człowieczeństwo ma swoje dobre i złe strony. Skoro wiec wiemy już, że marki potrafią zachowywać się jak ludzie by symulować to, co w nas naprawdę dobre i szlachetne, to czy mogą też pokazać nam najciemniejsze i najgorsze zakamarki definicji nas samych? Lub inaczej – czy marka, która potrafi stać się czyimś prawdziwym przyjacielem, może też przejść przez psychologiczny meltdown i zrazić do siebie wszystkich, którzy kiedyś ją kochali?

Dzisiaj zajmiemy się przypadkiem szczególnym, ważnym i niesamowitym zarazem. Historią upadku pewnego giganta, który przez swoją porażkę musiał zasmakować najgorszych uczuć, które są jednymi z najbardziej ludzkich, jak tylko się da – poczucia winy i wstydu za własne zachowanie.

Zanim jednak zagłębimy się w najczarniejsze odmęty człowieczeństwa, oddajmy na chwilę głos PTBRiO i jego ostatnim update’om.


 
 

#1 Insight Map

 
 

Każdy z nas korzysta już chyba z Google maps, dzięki któremu możemy odnaleźć się w miejskiej dżungli (i nie tylko). Badanie Insight Map jest niczym innym jak pomysłem na przeniesienie tej funkcjonalności na dżunglę danych i insightów badawczych. Sam projekt ma na celu zlokalizowanie jak największej liczby źródeł pozyskiwania wiedzy o rynku i konsumencie. Jest to pomysł równie ciekawy co ambitny, więc przyda się każdy link, źródło czy adres, jakim możecie tę inicjatywę wesprzeć. Wiedza w Internecie zawsze była darmowa, ale nierówna w swojej jakości. Fajnie by więc było zobaczyć, jak profesjonaliści zabierają się do jej pokazania. Jeśli więc macie jakieś fajne źródła to dajcie znać

tutaj
 
 

 
 

#2 Szkolenia

 
 

Wrzesień tuż za rogiem, a wraz z nim nowe oraz te już dobrze znane szkolenia przeprowadzane przez PTBRiO. Naliczyłem ich pod poniższym linkiem ponad 20, więc możecie przy tym spokojnie planować już długie jesienne wieczory. Niestety mnogość tych możliwości nie pozwala mi wybrać paru fajnych kandydatów na szczegółowo-śmieszkowy opis, więc musicie sami sprawdzić, jaka wiedza jest teraz modna w świecie badaczy, o tutaj

 
 

 
 

#3 Praca

 
 

Nie tylko w kwestiach szkoleń mamy ostatnio klęskę urodzaju. Branża badawcza poszukuje bowiem wielu managerów, specjalistów, badaczy i innych wymyślnych stanowisk z tak długimi stopkami w mailach, że możecie owinąć nimi sobie braki w poczuciu własnej wartości

 
 

 
 

#4 Kongres Badaczy

 
 

Na koniec słowo o tegorocznym Kongresie Badaczy. Przybyło 81 tematów od 131 prelegentek i prelegentów. Łącznie 62 firmy i instytucje spróbowały swoich sił w tegorocznym sabacie badaczy. To na razie wszystkie imponujące numerki jakie możemy Wam przedstawić, ale nie martwcie się, już niedługo pełny program imprezy, na to wszyscy możecie liczyć!

źródło

 
 

 
 


Blizzard produkuje gry wideo. Nie jest to już szczególnie niesamowite zajęcie, zważywszy na fakt, że rynek gier zarobił w ostatnim roku 159 miliardów dolarów i obejmuje swoimi mackami ok 2,7 miliarda klientów. Blizzard jest jednak szczególnym wydawcą z bardzo szczególną historią i bardzo szczególnymi klientami. Według giełdy, łączna wartość marki szacowana jest na 65 miliardów dolarów , co klasyfikuje ją jako 5 największego wydawcę gier na naszej przeuroczej planecie. To wszystko oczywiście bardzo imponujące liczby, ale oczywiście nie o liczbach będziemy się tutaj rozpisywać, a o uczuciach.

Pasja to jedna z najbardziej intrygujących i najbardziej ludzkich emocji jaką jesteśmy w stanie wyczuć w innych ludziach. Nie trzeba być specjalnie empatycznym by zobaczyć, że kogoś coś „jara”, że poświęcił czemuś część swojego życia wchodząc z tą rzeczą w dziwną relację, która wygląda trochę jakby małżeństwo i uzależnienie od kokainy miały ze sobą dziecko. Nic więc dziwnego, że to właśnie pasja stała się jednym z najbardziej wyzyskiwanych terminów w branży marketingowej. A nikt, absolutnie nikt, nie wykorzystuje pasji jako swojej amunicji zakupowej lepiej, niż robi to branża gamingowa. To gaming dał nam takie słowa jak „hype”, to gaming jako pierwszy miał „fanów” zamiast klientów i to gaming stworzył coraz modniejsze pojęcie „entuzjasty”, czyli segmentu klientów, którzy mają bardzo dużą wiedzę i bardzo duże oczekiwania o danej kategorii (pojęcie to funkcjonuje już na stałe choćby w całej branży technologicznej czy modowej). Blizzard nie jest tutaj wyjątkiem. Nawet jeśli jakimś cudem nigdy nie zetknęliście się ze światem gier video, to na pewno słyszeliście o chociażby jednej grze Blizzarda. Diablo, Word of Warcraft, Starcraft, Hearthstone czy Overwatch. To główne tytuły marki, które zgromadziły obok siebie setki milionów zapalonych fanów i wygenerowały tyle pasji i wspomnień, że można by było nimi spokojnie zastąpić wszystkie tanie książkowe romansidła, jakie kiedykolwiek powstały.

Jeśli więc mówimy o markach, które stały się ludźmi, a szczególnie tymi fajnymi ludźmi, których klienci mogą nazywać przyjaciółmi czy bratnimi duszami, to Blizzard powinien być na szczycie takiej listy. Blizzard miał wszystko: własne konwenty z cosplayerami i wypasionymi prezentacjami nowych pozycji, miliony zagorzałych fanów, którzy porzucili nadzieje na życie prywatne czy zawodowe na rzecz kolejnych leveli wbijanych w wirtualnych światach i dozgonny szacunek całej branży. Oczywiście słowo klucz to „miał”, albowiem jak w przypadku każdego idealizowanego autorytetu w swojej dziedzinie, i na Blizzarda przyszedł czas, by zmierzyć się publicznie nie tylko z tym, co dobre, ale także ze swoją (bardzo) ciemną stroną.

W lipcu tego roku, amerykańska instytucja rządowa zwana Department of Fair Employment and Housing, opublikowała wyniki swojego dwuletniego śledztwa dotyczącego nierównego traktowania kobiet, jakie miało miejsce u tego olbrzymiego wydawcy gier. I „nierówne traktowanie” to tutaj pojęcie, które jest naprawdę, ale to naprawdę delikatnym przedstawieniem sprawy. Sam dokument opisuje atmosferę pracy w firmie jako „frat boy culture” , czyli bezpośrednio porównując ją do amerykańskich męskich stowarzyszeń studenckich. O treści samego dokumentu można by było rozpisywać się na całe strony. W dużym skrócie, mówimy tu o przemocy seksualnej, groźbach, długoletnim molestowaniu, wykorzystywaniu pozycji i płci do wymuszania dodatkowej pracy na kobietach, wykluczeniu, próbach gwałtu oraz paru samobójstwach pracownic firmy, które bezpośrednio połączone zostały z całym syfem, przy którym pojęcie „toksycznej męskości” aż rumieni się z zawstydzenia i podziwu. Moc tych oskarżeń oraz niezliczonych świadków i przykładów potwierdzających ponurą prawdę kryjącą się za przyjacielską fasadą firmy rozeszła się po całej branży i społeczności graczy jak pożar. Sytuacji nie pomagały pierwsze próby negowania raportu przez zarząd firmy i wewnętrzne maile (które oczywiście zaraz wyciekły do Internetu), które próbowały opanować zdezorientowanych pracowników firmy i ustabilizować sytuację poprzez zwalanie winy na źle przeprowadzone dochodzenie. To jednak, co stało się później, przejdzie do historii branży jako jeden z największych i najbardziej spektakularnych upadków publicznie znanej marki. Wewnętrzne strajki pracowników oraz graczy, masowe dymisje managerów i dyrektorów (tym też CEO samej firmy w oraz groźby ponad 1000 pracowników zarzekających się, że zwolnią się z pracy jeśli w firmie nie nastąpi „realna zmiana” pokazują niesamowitą skalę wewnętrznego kryzysu, jaki rozchodzi się właśnie po wszystkich strukturach firmy. Nie mówimy tutaj już o kryzysie wizerunkowym, a o prawdziwym meltdownie. Cała ta miłość, cała pasja i lata budowanych relacji z graczami właśnie wracają do marki ze zdwojoną siłą jako fala nienawiści, krytyki i potępienia. Kanały social mediowe i marketingowe milczą od tygodni, a „Blizzard drama” jest jednym z najbardziej trendujących tematów niezliczonych artykułów, podcastów, dyskusji na forach oraz filmów na YouTube. Powiedzmy sobie szczerze, afery seksualne nie są niczym nowym w branży rozrywkowej, Hollywood od dawna ma poważny problem ze starszymi napalonymi panami próbującymi wykorzystać swoje wpływy w bardzo nieprzyzwoity sposób. Tutaj jednak nie mówimy o jednej osobie typu Bill Cosby (PS: okazało się, że w głównej siedzibie Blizzarda był nawet oddzielny pokój , nazwany na cześć aktora – i jest to historia tak samo prawdziwa, jak i niedorzeczna), ale o całej firmie. W normalnych okolicznościach, ta różnica w skali sprzyjałaby temu, co korporacje lubią najbardziej – rozproszonej odpowiedzialności. Jednak w świetle tak druzgocących informacji, skala ta działa tylko na niekorzyść samej firmy, potęgując emocje rozczarowanych pracowników i zbulwersowanego środowiska graczy. Jak skończy się ta saga, trudno powiedzieć, pewne jest tylko to, że ten case z pewnością będzie jeszcze długo omawiany w różnych branżowych analizach.

Dlaczego jednak ta historia jest ważna dla nas, badaczy? Historia Blizzarda to przestroga dla wszystkich, którzy zastanawiają się, co kryje się po drugiej stronie lustra, jakim jest humanizacja marek. To cena, jaką płacimy za zbliżanie się do własnych klientów i niwelowanie sztucznych dystansów wykreowanych przez lata patetycznej komunikacji. Jeśli chcemy być bardziej „ludzcy” jako marka, musimy być gotowi na absolutnie wszystko, co niesie za sobą to pojęcie. Marki nie są i nigdy nie będą prawdziwymi przyjaciółmi swoich klientów, ale ukazując swoje ludzkie strony muszą też zrozumieć, że to zmiana która powinna zacząć się od wewnątrz. Jeśli bawimy się w szczerość czy autentyczność naszego przekazu, jeśli prosimy naszych klientów o większe zaufanie, a przez to większą wrażliwość, to musimy być gotowi naprawdę zaufać też własnym strukturom i przywództwu. To jednak niesamowicie trudne, a często nawet niemożliwe osiągnięcie, szczególnie dla tak dużych instytucji jak nasz dzisiejszy bohater. Mimo to, umiejętność pokazywania różnego rodzaju „fajności” jest niczym, bez umiejętności szczerego pokazywania skruchy i wstydu za własne przewinienia. Na tym właśnie polega cały problem z człowieczeństwem – jest ono naprawdę fajne i przyjemne dla nas samych, jeśli tylko wcześniej poradzimy sobie z całą masą wewnętrznych demonów i barier, które sami w sobie zbudowaliśmy przez lata eksperymentów i przeszłych zdarzeń. Jeśli więc aspirujemy do humanizowania naszych marek, zamiast planu marketingowego lepiej zacząć od porządnej psychoanalizy czy rachunku sumienia, bo inaczej możemy skończyć w środku zamieci własnych grzechów, z których współcześni odbiorcy na pewno nie zapomną nas w końcu rozliczyć.





Krzysztof Domeradzki
PTBRiO

autor1

 

 

 

 
 
header20
Newsletter Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii Nr 20 (listopad 2021)
header20
Newsletter PTBRiO Nr 20 (listopad 2021)
 
 
 


zapiszsie

Kapitalistyczny paradoks młodego Matczaka

Dziś, moi drodzy, zajmiemy się tematem zapewne dobrze znanym dużej części z Was. Niedawno powstała kampania marketingowa McDonald’s Polska, wykorzystująca wizerunek nikogo innego, jak Michała „Maty” Matczaka. Wywołała kolejną małą burzę w tajfunie opinii, jakim ostatnio staje się Internet. Temat może Wam się wydać podobny do niedawnego case’u „Lodów Ekipy”, ale tutaj będziemy stąpać po zdecydowanie cieńszym lodzie. Widzicie, Karol „Friz” Wiśniewski to z urodzenia i z pasji przede wszystkim biznesmen – jego kontent i plany współpracy z markami podlegają czystym kalkulacjom. Tacy ludzie i takie współprace są dość przyjemne w swojej strukturze, bo naprawdę nie trzeba doszukiwać się w nich żadnego ukrytego dna. Mata, to z kolei zupełnie inne zwierzę, którego, czy się to komuś podoba czy nie, nazwiemy dziś artystą. I właśnie o ten wątek artystyczny będziemy dziś musieli rozbić statki naszej wyobraźni i spróbować przeżyć na tej dziwnej i fascynującej wyspie, jaką stał się dyskurs otaczający najpopularniejszego polskiego rapera.

Tutaj nic nie jest proste. Mata to nie popularny YouTuber, a „głos pokolenia” – jego kontent nie jest kolejnym umilaczem chwil spędzonych na nicnierobieniu, a do krwi poważnym komentarzem społecznym, nawet nie ocierającym się, a krzyczącym w stronę polityki, różnic pokoleniowych, mediów i – z braku lepszego słowa – polskiego zeitgeista. Za Matą stoją idee, wartości, bunt, agresja, a także wiadra wściekle gorącej pasji, jaką naturalnie utożsamiamy z młodymi pokoleniami próbującymi jakoś ogarnąć naszą rzeczywistość. Czego więc możemy się spodziewać kiedy połączymy tę gotującą się zupę buntu ze sprawdzonym przepisem masowości, którego symbolem jest najpopularniejsza na świecie sieć fast food’ów? Odpowiedż na to równanie, jak zwykle, znajdziecie po sekcji newsów od PTBRiO 😉


 
 

#1 Nowi

 
 

Na początek, zgodnie z tradycją, należałoby przywitać nowych członków, jakich nasze towarzystwo doczekało się w ostatnich tygodniach – witajcie Adrianie, Piotrze, Marku, Katarzyno i Michale!

Avatar

Adrian Wróblewski

Avatar

Piotr Iskra
SW Research

Avatar

Marek Kempka
Shoppermark.eu | Omnistream.co

Avatar

Katarzyna Żero
ONE House Sp. z o.o.

Avatar

Michał Sułkowski
Ministerstwo Zdrowia

 
 

 
 

#2 Szkoła

 
 

Kolejna, XV już edycja Szkoły Consumer Intelligence przed nami, oczywiście w wersji online. Nie martwcie się jednak, cała wiedza, jaka dzięki naszym wybitnym ekspertom zostanie Wam przekazana, zostanie z Wami już na zawsze, nie tylko cyfrowo 😊
www.ptbrio.pl/szkola

 
 

 
 

#3 Kongres Badaczy

 
 

Za nami kolejna edycja Kongresu Badaczy, na którym aż 46 wystąpień zabiegało o Waszą uwagę! Nie martwcie się jednak, jeśli tej uwagi Wam zabrakło przez wieczne asapy czy inne fakapy, bo cyfrowy format eventu daje nam niesamowite możliwości zakrzywienia czasoprzestrzeni, a Wam dostęp do bazy VOD, gdzie wszystkie prelegentki i prelegenci będą mogli znów wygłosić swoje prezentacje w dowolnym dla Was czasie i miejscu. www.kongresbadaczy.pl.

 
 

 
 

#4 Zbadaj.to

 
 

Kiedy duzi i doświadczeni badacze zajmowali się kongresem, kwitło nam także nowe, młode pokolenie badawczych aspirantów i aspirantek. Kolejna edycja Zbadaj.to jak zwykle udowodniła, że jest jeszcze w tym narodzie siła i ciekawość umysłu – wszystkim laureatkom i laureatom tegorocznej zmagań szczerze gratulujemy! www.facebook.com/zbadaj.to.

 
 

 
 

#5 Insight Clash

 
 

Wszystkich Was zapraszamy w przyszły czwartek na ptbriowego fejsbuka: przed nami starcie mądrych głów pełnych wiedzy i doświadczeń projektowo-UXowych. Podłączcie się do wydarzenia już dziś, żeby nie przegapić, o tutaj.

 
 

 
 


No dobrze, to z czym jest taki problem, jeśli chodzi o współpracę Maty i Maca? Bardzo się cieszę, że pytacie, bo od paru tygodni robi to też Internet w różnych formach: od nastoletniego fanbase’u rapera, poprzez internetowych komentatorów rzeczywistości, po specjalistów z zakresu marketingu wszelakiego.
Ogólnie problem tej współpracy możemy podzielić na 2 kategorie.

Kategoria 1 - McDonald’s to niezdrowe jedzenie i Mata nie powinien go promować

Tutaj sytuacja jest prosta. Mamy wylewający się na nas praktycznie z każdej branży trend brand purpose, poprzez który marki, jak pieśni wojenne, wykrzykują coraz to poważniejsze wartości i idee, za którymi (ich zdaniem oczywiście) stoją. Jak to zawsze bywa z takim trendami, są one bardzo słuszne z założenia i wybitnie nierówne jeśli chodzi o realizację. Jednak dbanie o przyszłość naszego klimatu oraz idące za tym ograniczanie mięsa i niezdrowej żywności jest chyba jedną z najgłośniejszych pieśni, jakie brandy śpiewają do uszu swoim klientom. Dlatego właśnie tak bardzo boli, kiedy nasz młody artysta-buntownik, dzieciak, który niczym lepsza wersja Maxa Kolonko swojego pokolenia „mówi jak jest” i mówi to (przynajmniej dla swoich odbiorców) w sposób prawdziwy i autentyczny, nagle zaczyna promować… fast food, który, chcąc nie chcąc, stał się przez lata symbolem niezdrowej żywności i otyłości.

Tutaj obrońcy młodego Matczaka mają swoje, w sumie całkiem ciekawe, kontrargumenty. Są oczywiście złote perełki, które zazwyczaj słyszymy przy takich dyskusjach: „przecież niezdrowe jedzenie i tak jest już wszędzie i wszyscy je kupują” no i „przecież to dzieciak i może jeść co chce, bo i tak mu to nic nie robi” – te argumenty sobie darujemy, bo szkoda mi baterii w komputerze na pisanie o nich czegokolwiek. Jest też argument mówiący o tym, że McDonald’s to już marka bardziej buntownicza a nie mainstreamowa. Mainstreamowe jest zdrowe (nudne) jedzenie w domu, a fast food nagle staje się odskocznią od tej rzeczywistości, która kusi nas wesołymi barwami i postaciami z coraz barwniejszym wizerunkiem.

Natomiast, powiedzmy sobie szczerze – to nie jest pierwszy case, w którym jakiś raper czy znany celebryta promuje coś niezdrowego. Sam McDonald's miał też już swoje podobne kolaboracje z innymi raperami, jak na przykładTravisem Scottem. Jednak Macie dostaje się od Internetu i społeczeństwa szczególnie mocno i, moim skromnym zdaniem, jest to jednak kwestia drugiej kategorii zarzutów, która jest o wiele bardziej intrygująca.

Kategoria 2 – McDonald’s to symbol (złego) kapitalizmu i tego też Mata nie powinien promować

Tutaj zaczyna robić się już znacznie ciekawiej, ale też zdecydowanie bardziej mgliście. Jest oczywiście tradycyjny argument, mówiący, że „Mata się sprzedał”, ale to, co przebija się najbardziej z pojawiających się zarzutów, to swego rodzaju poczucie zawodu, jakie ta współpraca wywołała u niektórych fanów rapera. W oczach swoich fanów, Matczak jest jak Anakin Skywalker, którego celem było pokonanie złych sithów, a nie dołączenie do nich. Dlaczego jednak biedny McDonald’s ma w tej wersji rzeczywistości występować jako zły lord sith? Oczywiście dość łatwo jest nam połączyć jedną z największych korporacji na świecie z kapitalizmem i jego dobrymi, jak i złymi stronami. Jednak jeśli będziecie próbowali w różnego rodzaju opiniach i komentarzach doszukać się jak DOKŁADNIE Mata zawiódł swoich fanów to obawiam się, że dosadnie się rozczarujecie. Dowiecie się tylko, że chodzi mniej więcej o ten „zły” konsumpcjonizm, czy kapitalizm, ale CO tutaj jest takiego złego jest jednak zakryte mglistą kurtyną niedomówień.

Całe szczęście jest jednak tak, że gdy ludzki język niedomaga z wypowiedzeniem tego, co leży mu w głowie, tam zazwyczaj pomaga, o wiele bardziej abstrakcyjny, język filozofii. W tym przypadku pomoże nam, nie kto inny, jak równie kontrowersyjny jak Mata myśliciel – Slavoj Żiżek i jego teoria o kapitalistycznym paradoksie Coca-Coli.

 

 

Żiżek wypowiada dość podstawową dla każdego marketera prawdę dotyczącą pożądania danego produktu - nie liczy się sam produkt, a jego, swego rodzaju, ideologiczny dodatek. Coca-Cola to symbol szczęścia, rodzinnego stołu i wszystkiego tego, co reklamy i marketing wpakowały nam do głowy, tworząc mniej więcej spójną dla wszystkich konsumentów mozaikę skojarzeń i symboli. Jednak, jego zdaniem, konsumenci chcą iść w ten koncept dalej – chcemy Coca-Coli bez kalorii i bez cukru, tak samo jak chcemy bezalkoholowego piwa czy wegetariańskich burgerów – chcemy zachować tylko samą symbolikę produktu, pozbawiając go niepotrzebnej i niezdrowej reszty. Cola dla Żiżka jest ikoną pustej konsumpcji, jest już tylko symbolem szczęścia, nawet nie smakuje tak dobrze (szczególnie na ciepło) i wcale nie zaspokaja pragnienia tak dobrze, jak robi to chociażby stara dobra woda. McDonald’s wpada w podobną kategorię tego kapitalistycznego paradoksu, zestaw Maty to bardziej statement, czy symbol, niż rzeczywisty produkt. I nie zrozumcie mnie źle, nie ma nic złego w takim rozumieniu Coli czy Maczka. Nie dyskredytuje to w żaden sposób tych marek, a właściwie jest niesamowite, że wgryzły się one tak mocno w naszą społeczną świadomość, iż stały się bardziej symbolami, niż czymś, co rzeczywiście chcemy kupić dla samego produktu, czy jego smaku.

I tutaj można by było skończyć ten nudnawy i filozoficzny wywód gdyby nie sam Mata i jego twórczość. Nie wiem, czy zdarzyło się Wam słuchać naszego, najpopularniejszego obecnie w kraju, rapera. Sam też nie jestem tutaj w żadnym razie ekspertem, ale skoro zaszliśmy w tym wywodzie tak daleko, to pozwolę sobie przedstawić swego rodzaju opis „co autor miał na myśli”. Mata nie wygląda na buntownika w swoich piosenkach tak, jak opisuje go jego fanbase - jego teksty nie tyle przekazują gniew, co jego osobiste cierpienie. Piosenki takie jak sławna „Patointeligencja”, „Szmata” czy „Żółte flamastry i grube katechetki” to bardziej gorycz i smutek wywołany zawodem, jaki młody człowiek przechodzi, odkrywając powoli świat dorosłych. To szkoła pozbawiona pedagogiki, polityka pozbawiona wartości, religia pozbawiona Boga czy opis współczesnej młodzieży pozbawionej wiary w „teraz” i nadziei pokładanej w „jutro”. Podobnie jak równie popularna ostatnio raperka, Young Leosia, Mata rozkłada przed swoimi słuchaczami świat młodych ludzi pogrążonych w imprezowaniu, seksie i narkotykach – w czystej afirmacji statusu i lifestyle’u ludzi sukcesu. Jednak przy okazji słuchania tych kawałków nie da się też nie odczuć, że cały ten splendor, hajs i tony zielska, to tylko przykrywka dla specyficznej wersji nihilizmu, jaki przenika przez pryzmat całości tego rodzaju twórczości. Young Leosia i Mata śpiewają o momentach, czy miejscach kojarzonych z dobrą zabawą, ale jednocześnie zostawiają w słuchaczach bardzo jasne uczucia, wskazujące na to, że wcale tak dobrze się nie bawią. Czują się jak Coca-Cola Żiżka, obdarci ze swojej empiryczności i zastąpieni pustymi substytutami, które są potem wystawiane na sprzedaż i konsumpcję przez innych (tak wiem, grubo jedziemy w tym numerze). To wszystko jest ukazywane zazwyczaj w podobnej stylistyce i kolorystyce jak nasza reklama „zestawu Maty” – przesycone kolory i zbyt szerokie uśmiechy jak u klauna – ale nie „Ronalda”, a bardziej tego drugiego - z uniwersum DC Comics.

Może cała ta kampania to kolejny nihilistyczny pokaz rapera, który specjalnie pokazuje światu, że jest już bardziej produktem niż człowiekiem? W końcu w samym spocie promującym „zestaw Maty” raper jasno mówi, że chodziło tu o pewnego rodzaju marzenie, które miał za młodu – „mak kiedyś będzie mój”. Mówi to jako zwykły chłopak siedzący na, kultowych już, schodkach nad Wisłą (swoją drogą miano "kultowych" zawdzięczają między innymi Macie, za jego inny przebój pod tytułem "schodki". Ale kiedy w końcu przejmuje rzeczonego „maka”, świat spotu wygląda inaczej, jest wręcz kreskówkowy, kolorowy i odrealniony – jakby był z zupełnie innego wymiaru niż nasza szara rzeczywistość. Może Mata wcale nie przejął „maka”, a stał się jak „mak”? I może, tak jak w jego twórczości, ta radość i spełnienie, jakie chce nam przekazać, ma nas tylko na chwilę odwieźć od tego, co musiał za to wszystko oddać? Może tym rapującym dzieciakom, tak samo jak każdej marce, zależy już tylko na pożądaniu, bo – jak mówi sam Żiżek w swojej teorii kapitalistycznego paradoksu Coli - „najwyższym szczytem melancholii jest utrata samej potrzeby pożądania”?

Cała zabawa z tym casem polega na tym, że zapewne nigdy nie dostaniemy ostatecznych odpowiedzi na te pytania, a sam raper, tak samo jak ta akcja marketingowa, pozostaną jak ten „case schroedingera” - równocześnie ukazujący sukces i pożądanie do produktu, jak i pustkę i sztuczność, której musimy się poddać, by ten sukces osiągnąć. I może to nawet dobrze, bo właśnie na tym polega różnica między biznesmenem a artystą, że ten pierwszy chce po prostu byśmy coś zrozumieli i kupili, a ten drugi wymusza na weekendowych autorach newsletterów akrobacje intelektualne wywołujące słoweńskich filozofów do stołu.

I nie wiem jak Wy, ale „I’m lovin’ it” 😉





Krzysztof Domeradzki
PTBRiO

autor1

 

 

 

 

 
 
header21
head13
Newsletter Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii Nr 21 (marzec 2022)
header21
head13
Newsletter PTBRiO Nr 21 (luty 2022)
 
 
 


zapiszsie

Szanowni,

poniższy tekst powstał w zupełnie innym świecie, jeszcze sprzed wybuchu wojny w Ukrainie. Założeniem „Zapytajnika” jest mówić o rzeczach ważnych, aktualnych i nietuzinkowych, a nie ma teraz tematu, który mieści się bardziej w tych kategoriach niż to, co dzieje się za naszą granicą. Jak wszyscy, byliśmy zaszokowani naszą nową rzeczywistością i zdecydowaliśmy się przełożyć premierę kolejnego newslettera w czasie i wypuścić ten tekst dopiero teraz. Mam nadzieje, że posłuży Wam on jako miła odskocznia od „tu i teraz”, którym postaramy się zająć w przyszłych wydaniach.

Krzysiek

Nieskończona maszyna… Hype’u

Dziś zaczniemy sobie bez zbędnych wstępów i stopniowego budowania napięcia. To jest po prostu kolejny newsletter/artykuł/wpis/tekst, którego tematem przewodnim będzie NFT. Ten magiczny akronim przejął kolektywną świadomość Internetu i przez ostatnie miesiące nie schodzi z publicznej wokandy, brzęcząc co chwilę w naszym dyskursie niczym uporczywy komar w letnią noc. Non Fungeble Tokens doczekały się już własnych opracowań we wszystkich możliwych mediach (no, może poza dedykowanym materiałem w którejś telewizji śniadaniowej) i omawiane były w setkach różnych (zazwyczaj kolidujących ze sobą) kontekstów, które niejednokrotnie wprowadzały więcej zamieszania, niż dawały realnej wiedzy w temacie.

Przez ostatnie 2 tygodnie dzielnie walczyłem z różnymi artykułami, wpisami na blogach i filmami na YT, by jakoś ogarnąć temat NFT i przedstawić Wam go w przystępny i subiektywnie zabawny sposób (co, jak to sobie wyobrażam, udaje mi się robić w co poniektórych odsłonach „Zapytajnika”). NFT to jednak szczególna bestia i nie trzeba być wcale geniuszem, żeby relatywnie szybko zdać sobie sprawę, że to nie „temat rzeka”, a „temat ocean” – niepojęta przestrzeń nieznanego, przepełniona mrocznymi głębinami, w których czają się finansowo – strukturalne potwory ekonomii.

Oczywiście brak mi kompetencji, czy doświadczenia w tematach finansowych, które pozwoliłoby mi przeprowadzić Was przez te nieznane wody ekonomii, ale na szczęście mogę też posłużyć się miliardem opinii ludzi mądrzejszych ode mnie. A więc, jak na prawilnego autora branżowych newsletterów przystało, nie mam zamiaru się teraz wycofywać i, czy tego chcecie czy nie, spróbujemy sobie dzisiaj odpowiedzieć na pytanie – o co, do diabła, chodzi z tym całym NFT (oczywiście zrobimy to tradycyjnie, tuż po niusach od PTBRiO)?


 
 

#1 AdAid.eu

 
 

PTBRiO dołączyło do inicjatywy AdAid.eu, platformy wspierającej ukraińskie/-ch specjalistki/-ów od komunikacji marketingowej, będącej wspólną inicjatywą organizacji branżowych z krajów UE. Zobacz serwis

 
 

 
 

#2 Insight Clash - zderz się z nami!

 
 
insightclash

Marek Tobota, Team Leader projektu „Insight Clash” napisał do Was krótkiego calla:

„Przed nami trzeci sezon areny, na której perspektywa i doświadczenie badaczy zderzają się z bliższymi i dalszymi perspektywami z różnych dziedzin, gdzie badania również pełnią istotną rolę, jak choćby data science, projektowanie czy zrównoważony rozwój. Po pierwszym roku spotkań w tradycyjnej formule, przyszła pandemia i kolej na spotkania online, które znajdą się również w tegorocznym kalendarzu PTBRiO. Do tej pory pojawiły się tematy takie, jak „Czy klient ma zawsze rację?” czy "Big Data vs Small Data”. Jeśli po głowie chodzi Ci kontrowersyjny temat, wyzwanie do zaangażowania różnych perspektyw, ciekawa osoba, którą chcesz usłyszeć - daj nam koniecznie znać. A może chcesz zaangażować się w organizację? Super, zapraszamy do kontaktu i współtworzenia Insight Clash! Napisz na Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. i podziel się swoimi pomysłami.”

 
 

 
 

#3 Oferty pracy

 
 

Jak zwykle są i, jak zwykle, jest ich też całkiem sporo! Jeśli macie ochotę zmienić korpo-barwy czy - jak to mówimy w bezdusznym języku biznesu - „rozwijać się poza organizacją”, to możecie się porozwijać w jednej z naszych 10 nowych propozycji, które możecie znaleźć tutaj.

 
 

 
 

#4 „Modern leisure society – consumer behavior” – nowa książka z patronatem PTBRiO

 
 

Tutaj również dostałem notkę od autorów, której zmieniać nie mam ani serca, ani ochoty więc poczytajcie, co Małgorzata Bombol i Michał Lutostański mają Wam do powiedzenia o swojej nowej książce:

“Streaming, gaming, media społecznościowe, eskapizm, guilty pleasure, window online shopping. Brzmi znajomo? Te i inne trendy związane z czasem wolnym znajdziecie w nowej książce „Modern leisure society – consumer behavior” napisanej przez prof. Małgorzatę Bombol i dr Michała Lutostańskiego, którą PTBRiO objęło patronatem. Autorzy stawiają w centrum swoich analiz konsumenta, nadając mu szerokie spojrzenie, które łączy w sobie zrozumienie jego postaw, emocji, wzorców zachowań, procesów naśladownictwa i różnic generacyjnych. W książce znajdują się wyniki badań ilościowych i jakościowych przeprowadzonych w latach 2019-2021. Całość kończą analizy wpływu pandemii COVID-19 na przeżywanie czasu wolnego oraz jej wpływ na postpandemiczne czasy.”

 
 

 
 

#5 “Dziękujemy za uwagę”

 
 

Zwycięskie wystąpienie tegorocznego Kongresu Badaczy “Dziękujemy za uwagę” doczekało się swojego autorskiego artykułu, gdzie autorzy na chwilę przyciągają Waszą uwagę, by opowiedzieć o tym, jak tę uwagę przyciągają inne media.

Jeśli chcecie, możecie sami przeprowadzić małą analizę konsumpcji kontentu poprzez różne formaty - tak się składa, że całe wystąpienie dwóch Michałów jest też dostępne do obejrzenia całkowicie za darmo, pod tym linkiem .

 
 

 
 


CZEŚĆ PIERWSZA – BACKGROUND I JAK TO DZIAŁA

Ze światem kryptowalut nasz świat zapoznał się w prehistorycznych czasach 2009 roku razem z globalną premierą Bitcoina. W bardzo dużym uproszczeniu, cały koncept Blockchaina (wewnątrz którego działa Bitcoin) można sprowadzić do prostego rejestru transakcji, który nie ma jednego źródła, a rozrzucony jest po setkach tysięcy komputerów podłączonych do jego systemu. Cokolwiek zaksięgujemy w rejestrze, pozostaje tam na stałe i nie podlega edycji przez innych użytkowników. Dlatego właśnie sam koncept kryptowalut szczyci się swoją niezawodnością w kwestiach bezpieczeństwa czy oszustw. Nie ma jednej instytucji regulującej ten system, więc możemy spokojnie przechowywać w nim nasze pieniądze bez większych obaw przed kradzieżą czy atakiem cybernetycznym.

Oczywiście to samochwalstwo nie jest do końca uzasadnione, a sam system wcale nie taki stabilny i bezpieczny jak mogłoby się wydawać. Nie przeszkadzało to jednak nowo powstałym pasjonatom technologii w dalszym jej usprawnianiu i dodawaniu nowych możliwości. Tak właśnie w 2013 powstało Ethereum, czyli nowy system transakcyjny oparty na Blockchainie, stworzony przez rosyjsko-kanadyjskiego programistę Vitalika Buterina. Ethereum można spokojnie określić jako „Bitcoin 2.0” lub, jeszcze trafniej, „Bitcoin +”. I właśnie o ten „plus” rozchodzi się cała zabawa z NFT. Vitalik bowiem wraz z grupą znajomych stwierdzili, że do nietykalnego rejestru Blockchaina można spróbować dodać więcej miejsca i pozwolić, by każda zapisana w nim transakcja miała dodatkową funkcję zamieszczenia w niej… czegoś. Tym „cosiem” może być dosłownie wszystko, co zmieści się w paru kilobajtach danych, które zostały dołączone do każdej zaksięgowanej transakcji.

Ta prozaicznie prosta zamiana zmienia zdecydowanie wszystko. Możemy bowiem do naszej transakcji nagle dodać kolejny, unikalny kod ID, prostą grę wideo czy zdjęcie. I wszystko, co zapiszemy w takim małym cyfrowym kuferku, trafia na nieśmiertelny Blockchain razem z naszym zaksięgowaniem transakcji. NFT mieszkają właśnie w takim kuferku i ich główną i najważniejszą cechą jest ich unikalność. NFT to więc najzwyczajniej w świecie unikalny dla całej sieci numer ID, który możemy sobie przypisać i stać się jego właścicielem po kres czasu (lub do momentu jego sprzedania w kolejnej transakcji). To koncept o tyle ważny, co mylny – kupując NFT nie kupujecie bowiem praw autorskich do danej treści cyfrowej, czy nawet oryginalnej wersji tej treści, a nadajecie jej unikalny kod, który będzie służyć jako potwierdzenie Waszego posiadania jej odpowiednika wewnątrz sieci Ethereum.

CZEŚĆ DRUGA – CO AUTOR MIAŁ NA MYŚLI

Ta mała zmiana – dodanie do systemu „kuferka”, do którego możemy dodać dowolną treść – wprawdzie nie jest szczególnie interesująca dla przeciętnego Kowalskiego, to jednak dla twórców Ethereum oraz dla ludzi zaznajomionych z konceptem Blockchaina, stała się ona symbolem przyszłości, o której wszyscy od dawna dyskutowali. Mowa bowiem o web 3.0, czyli kierunku, w którym zmierza Internet i (chcąc nie chcąc) my sami. NFT to bowiem udowodnienie teorii, wg. której do świata wirtualnego będzie można wprowadzić koncept własności. Nie tylko będziecie mogli posiadać w swoim cyfrowym portfelu sztukę, czy oryginalne tweety, ale też karty członkowskie i lojalnościowe, przedmioty z gier wideo, czy nawet własny cyfrowy paszport – to koncept, który pokrótce mówi „wszystko można nazwać własnością, a zatem wszystko, co do tej pory było w Internecie darmowe, nagle można sprzedać”. NFT sprzedaje więc obietnicę świata rodem z „ready player one” - świata cyfrowego zjednoczonego i zdecentralizowanego, gdzie nasze cyfrowe produkty są takimi samymi symbolami statusu i prestiżu jak produkty, które zakupujemy „w realu”. Koncept ten jest o tyle ważny, że nie siedzi jedynie w głowie twórców NFT, ale też innego, dobrze znanego ziomka z Internetów – Marka Zuckerberga. Mark, jak wiecie, w pocie czoła pracuje nad swoim nowym pet-projektem Metaverse, który ma przypominać właśnie wirtualną rzeczywistość ze wspomnianego filmu Spielberga oraz w pełni zutylizować i wdrożyć do mainstreamu koncept cyfrowej własności, który właśnie jest testowany za pośrednictwem NFT.

CZĘŚĆ TRZECIA – OCZEKIWANIA VS RZECZYWISTOŚĆ

Ok, wiemy więc czym jest NFT i jak jego autorzy oraz szeroko pojęty „big tech” wyobrażają sobie przyszłość opartą na tej technologii. Ważne pytanie, które musimy sobie jednak zadać zanim zamkniemy ten temat brzmi: „a jak to wygląda w rzeczywistości?” Na pewno słyszeliście o dziesiątkach przykładów marek wchodzących w świat NFT, o jego potencjale marketingowym i wielkich pieniądzach, jakich można się dorobić na handlowaniu cyfrowymi obrazkami misiów czy małpek różnego typu. Na pewno też słyszeliście o niejednej dramie związanej z tym tematem. Mogę się jednak założyć o całe Ethereum tego świata, że mimo tych wszystkich newsów, opracowań, objaśnień i case’ów, dalej macie gdzieś zakorzenioną głęboko w sercu pewną obawę – jakiś dystans, który czujecie, że dzieli Was od tego świata i który szepcze Wam gdzieś do ucha, że nie możecie przeskoczyć go swoimi umiejętnościami poznawczymi. Technologię Ethereum możemy zrozumieć (jesteśmy w końcu wysoce wykształconymi badaczami i żadne wyzwanie intelektualne nam nie straszne), ale to nie jej skomplikowana nomenklatura i technologiczny żargon budują ten dystans między światem NFT a naszym światem – to jego społeczność i reprezentowana przez nią kultura.

W czasie 10 lat pracy w branży badawczej miałem przyjemność wielokrotnie opowiadać na przeróżnych konferencjach, warsztatach i spotkaniach z klientami o koncepcie, który jest mi szczególnie bliski i w który szczerze wierzę, że wpływa na otaczającą nas rzeczywistość. Kultura Internetu, jak ją nazywamy, to proste pojęcie, które zrzesza w sobie nowy język, zwyczaje, sposoby komunikacji oraz wspólną tożsamość, jaką wytworzył Internet w najbardziej zanurzonych w nim odbiorcach. Ten agregat różnego rodzaju idei i obserwacji pozwala nam lepiej zrozumieć współczesną komunikację, młode pokolenia oraz różnego rodzaju zjawiska internetowe, które, wprawdzie na pozór absurdalne, kryją za sobą realną wiedzę o tym, jak zmienia się nasz gatunek pod wpływem tej przełomowej technologii. To kulturze Internetu zawdzięczamy memy internetowe, influencerów, pojęcie fandomów oraz nowych subkultur internetowych. To też głównie nią napędzany jest świat NFT i właśnie dlatego każdy obrazek i koncept stojący za sprzedawanymi w nich ideami (bo po raz kolejny – kupując NFT nie kupujemy praw autorskich czy oryginału danej treści cyfrowej – kupujemy właściwie potencjał ideologiczny stojący za danym pomysłem, którego symbolem jest dane NFT) jest tak alienujący dla przeciętnego odbiorcy. Internauci zaczęli handlować w Internecie tym, co dla nich samych było najcenniejsze i co zarazem stanowiło swego rodzaju utrwalacz ich tożsamości jako netizenów - memami internetowymi.

Liana Morris, znana jako Overly Attached Girfriend, sprzedała swojego mema za ok 375 tys. dolarów.

Zoe Roth, znana jako Distater Girl, sprzedała swoje zdjęcie za 500 tys. dolarów.

Znany wszystkim i kochany „Nyan Cat” został sprzedany przez swojego twórcę za prawie 600 tys. dolarów

Takich przykładów można by wymieniać jeszcze sporo, bo przez system Ethereum przeniknęły już prawie wszystkie duże memy internetowe ostatnich lat. Tuż po tym, jak internautom wyczerpały się memy, zaczęli tworzyć swoje własne kolekcje „unikalnych” obrazków (daję tu cudzysłów, bo prawda jest taka, że większość NFT nie jest tworzona przez artystów, tak jak może słyszeliście, a generowana przez boty które podmieniają tylko detale danej grafiki, by stworzyć jak najwięcej kopii do sprzedania). Tak właśnie powstało „Bored Ape Yacht Club” czy „Fancy bears”, które zakupili nawet Magda Gessler i Krzysztof Gonciarz.

Jednak NFT nie czerpie jedynie z dobrej strony kultury Internetu i jej przybytków, ale także z jej bardziej toksycznych zakamarków. Cała społeczność skupiona wokół tej technologii z czasem stała się swego rodzaju sektą z oddzielnym językiem, zwyczajami i stosunkiem do zewnętrznego świata. Tak jak w przypadku memów internetowych, kompetencje rozpoznawania i oceniania NFT to pewnego rodzaju „tajemna wiedza” dostępna tylko dla wtajemniczonych użytkowników, którzy NAPRAWDĘ ROZUMIEJĄ co symbolizuje dany obrazek. Dla tych osób każdy przykład krytyki czy wątpliwości co do inwestowania w cyfrowe dobra to przejaw bycia „normikiem”, czyli niewtajemniczonym użytkownikiem sieci nie znającym jej prawdziwej kultury i zwyczajów. To oczywiście rodzi z kolei bardzo niezdrowy system, w którym cierpią przede wszystkim sami inwestorzy.

Dan Olson – twórca jednego z najlepszych materiałów o NFT , jaki udało mi się znaleźć, opowiada w sieci o użytkownikach tego systemu w następujący sposób:

(…) the basic psychological profile of the average buyer is someone who is tenuously middle class, socially isolated, and highly responsive to memes. They are someone who has very little experience with real businesses and production processes, thus are unlikely to be turned off by unrealistic claims about future returns. They are insecure about their lack of knowledge, and this makes them very susceptible to flattery, in particular being reassured that the only reason for negativity is because critics just don’t understand.

Being tenuously middle class gives them enough disposable income to engage with a pretty expensive system, but also a very potent anxiety about their financial future. It goes without saying that they’re fixated on money, and they principally understand the technology as a means of making money. Criticism of the system is typically met with confusion. Don’t you want to make money?

Oczywiście to wszystko nie stawia świata, jaki reprezentuje technologia NFT w pozytywnym świetle. Czy nam się to podoba czy nie, pewnie jeszcze nie raz usłyszymy jednak o kolejnych odsłonach następców Ethereum i Bitcoina. Internet przejdzie w końcu w swoją zapowiedzianą fazę 3.0, a wraz z nią my wszyscy będziemy musieli się nauczyć funkcjonować w tej nowej rzeczywistości. Jednak w obecnej formie cały hype wokół NFT to… tylko i wyłącznie sam, czysty, niczym niepoparty hype. Obietnica przyszłego zwrotu z inwestycji, która nie opiera się na produkcie, a na dowolnej idei i jej sile przyciągania nowych inwestorów. To próba monetyzacji virali i memów internetowych podszyta podniosłymi sloganami i oparta na tożsamości wybudowanej przez najbardziej zagorzałych użytkowników sieci. To rewolucyjny i wieczny system, równie imponujący swoimi możliwościami, co marnujący je na szybkie skoki na kasę. To kolejny przypadek „lodów ekipy”, który co prawda sprawdza się jako ciekawy case marketingowy, ale absolutnie w żadnym przypadku nie powinien zastępować obecnego systemu ekonomicznego (oczywiście również niedoskonałego, ale nie w aż takim stopniu). Już teraz widać w nim błędy i sposoby myślenia, które możemy kojarzyć z 2008 roku i wielkiego krachu na Wallstreet.

Jeśli chcecie dowiedzieć się o samej technologii czegoś więcej, to jeszcze raz polecam Wam genialny dokument Dana Olsona, który przez 2 godziny przechodzi przez wiele case’ów i tematów, na które tutaj nie miałbym ani odwagi ani czasu.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że cały ten wywód to tylko ułamek ułamka tematów, jakie możemy poruszyć w kwestii NFT i Blockchaina. Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądać przyszłość tego systemu, ale jednego jestem pewien po tym krótkim romansie z jego dyskursem – to z całą pewnością zjawisko, którego nie powinniśmy ani ignorować ani nadto przeceniać. Zasługuje on na naszą niepodzielną i w pełni analityczną uwagę, bo na koniec dnia jedyny sposób, by uniknąć opresyjności danego systemu (szczególnie tego stworzonego przez człowieka) to próbować go zrozumieć i zrobić co się da, by lepiej rozumieli go też inni.





Krzysztof Domeradzki
PTBRiO

autor1