fbpx
 
×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 905.
JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 906.
JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 904.
 
Newsletter Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii Nr 4 (luty 2019)
Newsletter PTBRiO Nr 4 (luty 2019)
 
 
 


zapiszsie

Rok w rok powtarza się ten sam scenariusz: wśród dziesiątek tysięcy aplikacji, jak w roju pszczół starających się dostać do ostatniego pyłku na łące, wynurza się ta JEDNA, zwycięska, która będzie mogła stać w świetle reflektorów i pluskać w całym morzu sławy. Jakiś czas temu był to Pokemon GO, czyli AR-owy fenomen, dzięki któremu każdy mógł wrócić do dzieciństwa, by na nowo odkryć i złapać wszystkie fantastyczne stworki. Ale, że obecnie każdemu przeciętnemu mieszkańcowi naszej planety robi się niedobrze już na sam dźwięk pokemonowej aplikacji, to czas zająć się tegorocznym laureatem nagrody „o to ta apka, o której wszyscy mówią”. Dzisiaj kochani, będziemy zagłębiać się w odmęty TikToka, czyli wspaniałej sieci społecznościowej, która… wcale nie jest siecią społecznościową. Opowiemy też troszkę o tym, dlaczego Wasze dzieci ją uwielbiają, a Wam przywodzi na myśl raczej terminy: „trywialna” i „chaotyczna”. TikTok bowiem to aplikacja wyjątkowa i zaprzeczająca samej sobie na każdym kroku.

Historia TikToka nie należy do szczególnie ciekawych – aplikacja powstała (jak większość najświeższych przełomowych rozwiązań) w Chinach w 2016 roku. Była przeznaczona dla młodzieży (lub jeśli ktoś chciałby być bardziej branżowo trendy – dla Pokolenia Z!) i umożliwiała wymianę 15 sekundowych filmików. Coś jak Snapchat, ale bez zdjęć. W 2017 roku marka po wejściu na amerykański rynek wykupiła swoją pośrednią konkurencję, czyli Musicaly.ly. Po tym połączeniu sytuacja nabrała tempa, by w końcu pod szyldem TikToka zebrać w swojej bazie – bagatela – 500 milionów użytkowników.

No i fajnie. No i super. Pozostaje jednak ulubione pytanie wszystkich badaczy – czemu? Co stoi za popularnością TikToka, jego niesamowitą siłą przyciągania Pokolenia Z, i czego możemy się nauczyć o tegorocznej wersji króla wszystkich appek?

Mam nadzieję, że jesteście głodni pytań i odpowiedzi, ale zanim do nich przejdziemy, muszę się z Wami jeszcze podzielić zacną porcją wszelakich newsów od PTBRiO!


 
 

# Czy ktoś chce może trochę pieniędzy?

Jeśli tak, to mam dla Was dobrą wiadomość – z okazji 25-lecia naszego stowarzyszenia postanowiliśmy sypnąć groszem - i to dosłownie! Rusza bowiem „Budżet Partycypacyjny PTBRiO”, w ramach którego można dorobić się dofinansowania (aż 25 tys.!) dowolnego projektu (badania, eventu, publikacji, aplikacji, filmu etc.). Ważne, żeby projekt dotyczył wnioskowania o rynku i człowieku. Jest to więc idealny czas, by zmotywować swoją wyobraźnię lub sięgnąć do głębin swych skrywanych pragnień, ażeby przekuć wreszcie jakąś dawno zakurzoną chęć odkrywania w pełnoprawny projekt. Jak chcecie spróbować swoich sił w walce o najlepszy projekt pomoże Wam ten linkmail

 
 

 
 

# A może ktoś chce trochę sławy i poklasku?

Jak już uda Wam się stworzyć Wasze wymarzone badanie, to warto byłoby się tym pochwalić i stanąć jak współczesny człowiek sukcesu – na mównicy! Taką okazję da Wam druga już edycja Data Driven Decisions. To kolejna już inicjatywa rozświetlania głów konsumentów przez dane i wnioski. Ostatnio było dość przaśnie - mieliśmy książki, konferencje, warsztaty, mądre głowy i przede wszystkim dużo, dużo, dużo danych. W tym roku ma być jeszcze bardziej na bogato, bo danych jak zapewne wiecie jest coraz więcej, a porządnych ich interpretacji już niewiele. Już niedługo w Łodzi pokażemy Wam, jak zmieniać biznes i wdrażać innowacje oparte na dobrych „insajtach”. W świecie fake newsów taka wiedza nabiera tylko wartości, więc jeśli i Wy brzydzicie się mrokiem niewiedzy, to nieście pochodnie swojej pracy dumnie i podpalcie nią naszą widownie. Zgłoszenia własne, albo osób, które chcielibyście zobaczyć na DDD znajdziecie pod tym linkmail

 
 

 
 

# A może po prostu wolicie usiąść w fajnym miejscu i posłuchać fajnych ludzi?

 
 

Jeśli ani perspektywa pieniędzy, ani sławy Wam nie odpowiada, to zawsze możecie wpaść z nami do karczmy, napić się piwa i posłuchać fantastycznych opowieści. W tym miesiącu (a dokładniej 26 marca) naszą karczmą będzie Klub Komediowy, a fantastyczne opowieści snuć będą dla Was Kasia Gawlik (Deloitte Digital), Kasia Młynarczyk (Socjomania) i Marcin Zaremba (Synerise). Ta trojka dzielnych bardów będzie Wam śpiewać o designie, dizajnie i trochę o dezajnie. Więc jeśli chcecie wziąć udział w tej epickiej wyprawie do świata konceptów, to przeczytajcie więcej o inicjatywie „Insight Clash” na stronie wydarzenia

 
 

 
 

# Dobrze, teraz pytanie: czy są na sali chętni do małego skoku w bok na ścieżce kariery?

 
 

Ofert pracy mamy w tym miesiącu tak dużo, że nie ma sensu silić się na śmieszkowe opisy. Aczkolwiek Rossman w sumie sam się o to prosi, szukając „Intelligence Ninja” do swojego zespołu. Teraz tylko czekać zanim zaczną szukać jakiegoś „Debuff Mage’a”, i porządnego „Tanka” z bonusem do charyzmy. Wtedy mogą już spokojnie trzaskać „questy”, zbierać grube „looty”. Tylko, żeby „grindu” nie było za dużo…

Widzicie, co się dzieje jak zatracamy się w kreatywnych makaronizmach? Gdzie jest granica, ja się pytam?!

 
 

 
 

# A co powiecie na kolejne wyzwanie od znanego mentora?

 
 

Myśleliśmy, że zarzucenie Agaty Romaniuk całą hordą ochotników na ostatnich jej szkoleniach, będzie przelewaniem czary goryczy. Agata jednak tak łatwo się nie poddaje i postanowiła powrócić - tym razem uzbrojona w ogromne pokłady wiedzy z ekonomii behawioralnej. Więc jeśli ciekawiło Was kiedyś, dlaczego ludzie robią to co robią, to też coś zróbcie i kliknijcie w ten link

 
 

 
 

#W takim razie pozostaje Wam już tylko poznać nowych rekrutów

 
 

W tym miesiącu szeregi PTBRIO zasiliła moc nowych twarzy. Bez ogródek przedstawiam Wam więc PTBRiOwskie wydanie „Ocean's 8” czyli 8 dziewczyn, które chcą i mogą podbić świat badań!



 
Avatar

Małgorzata Głos
Nielsen

Avatar

Jolanta Tkaczyk
Akademia Leona Koźmińskiego

Avatar

Martyna Wilczyńska
Mondelez International

Marta Górazda
freelance strategist

Avatar

Anna Hebda

Avatar

Anna Maria Stawiska
Nielsen

Joanna Lajstet
I LAB STORY Pracownia Badań Społecznych Joanna Lajstet

Katarzyna Michalak
FUZERS Sp. z o.o.

Serdecznie gratulujemy!

 

 
 

Dobra, uporaliśmy się z tymi wszystkimi wiadomościami, więc pozwólcie, że powrócę do tematu ulubionej aplikacji Waszych dzieciaków.

Wspominałem, że sama geneza appki jest raczej nudna i jeśli mam być szczery, to to samo można powiedzieć o jej funkcjonalności. No bo powiedzmy sobie szczerze: robienie filmów gdziekolwiek i o czymkolwiek było dostępne dla każdego od wynalezienia pierwszych smartfonów. Szczególnie, że korzenie TikToka, przez Miusicaly.ly (czyli appki, do nagrywania lipsyncu i tańczenia) sięgają nawet dawno zapomnianej (bo aż z 2012 roku!) platformy, jaką był Vine (appka do nagrywania krótkich filmów i dzielenia się ze znajomymi).

Na dodatek TikTok na pierwszy rzut oka zdaje się mieć też mocne problemy z założonymi przez siebie celami. Twórcy piszą o sieci społecznościowej, ale TikTok działa trochę jak YouTube, gdzie nie ma się znajomych a bardziej fanów. Nie chodzi tu też o dzielenie się prywatnymi historiami czy zdjęciami, jak w przypadku social media – TikTok stawia przede wszystkim na kreatywność!

A jednak! Mimo mało ciekawych korzeni, przeciętnych funkcjonalności i banalnej idei, TikTok zdaje się nie zwalniać tempa i przybiera tylko na wadze, obrastając w miliony nowych użytkowników.

Sukces TikToka nie leży bowiem w żadnej funkcjonalności, która mogła by być uzależniona od jej twórców. TikTok jest największym ogniskiem memefikacyjnym ostatniego roku i to właśnie, w bardzo dużym stopniu, zdecydowało o jego popularności.

Wiem, wiem – jestem Wam winien małe wyjaśnienia. Pisząc „ognisko memefikacyjne” mam na myśli każdą część Internetu (portal, fanpage, forum czy choćby aplikacja taka jak TikTok) na której widzimy silną tendencję do powstawania nowych formatów memów internetowych. Innymi słowy, to swoista „wylęgarnia memów”.

Ogniska memefikacyjne nie są zjawiskiem nowym, od 4chana i Reddita poprzez YouTuba i Vrchat oraz inne, mniejsze strony internetowe, widzieliśmy już ich setki. TikTok jednak wyróżnia się swoją niezaprzeczalną skalą i tempem z jakim tą skalą zarządza. Ale nie o wielkiej skali chcę tu jeszcze napisać – w końcu rozmawiamy tu o sieci i słowa takie jak „ojej, jak szybko i dużo” nie robi tu na nikim większego wrażenia. To, co robi wrażenie, to kreatywność użytkowników TikToka, którzy wykorzystując banalne możliwości aplikacji, osiągnęli fantastyczne rezultaty swoich kreacji.

Na TikToku możecie nagrywać video wertykalne (no bo jednak przy pomocy telefonów), a nowa moda polega na łączeniu tychże (zazwyczaj w zestawianiu obok siebie) i odtwarzaniu w tym samym czasie. Oczywiście dzieciaki nawiązują bezpośrednio do konkretnego formatu mema, wchodząc z nim w dilog. Trudno to wytłumaczyć tekstowo, więc zachęcam wszystkich do kliknięcia w poniższy link, żeby doświadczyć, o co w tym właściwie chodzi, na własnej skórze. https://www.youtube.com/watch?v=SBnolu7SAHg mail

Od 2018 roku powstało parę Tiktokowych memów, które zna już (czy tego chce, czy nie) każdy szanujący się internauta. Jednak, co zaskakujące, reprezentanci pokolenia Y (czyli tacy internetowi pionierzy memów i kultury Internetu) zdają się wcale mocno nie hejtować aplikacji, a wręcz z chęcią próbują swoich sił w jej przestrzeni. I tu pojawia się bardzo ważne pytanie: skoro sama funkcjonalność aplikacji takich jak Vine i Miusicaly.ly oraz TikTok zasadniczo się nie różni, to może sukces tej ostatniej polega nie na progresywnym polepszaniu funkcjonalności, ale na rosnącym znaczeniu pokolenia Z? Może nowe pokolenie, wychowane nie tylko w kulturze IRL (in real life) ale także (lub przede wszystkim?) w sieci, wreszcie zaczyna aktywnie uczestniczyć w tej bardziej dla niej naturalnej sferze życia społecznego? Może poszczególne części kultury internetowej (takie jak choćby memy) zaczną coraz częściej decydować o sukcesie finansowym przeróżnych marek?

Na koniec watro tylko dodać, że TikTok zmaga się też ze swoją ciemną stroną. Po pierwsze wiele „trendów” w aplikacji opiera się nie tyle na kreatywności, co na wymogu bycia atrakcyjną nastolatką tańczącą (czasami zdecydowanie zbyt sugestywnie) do kamery. Niestety te filmy, podobnie jak memy, cieszą się bardzo dużą popularnością, szczególnie na polskim TikToku. Przyznam szczerze, że po paru dniach testowania aplikacji (tak, tak, to jest poważny branżowy newsletter, więc muszę przyjść przygotowany) odinstalowałem aplikację, bo jednak przeglądanie polskich trendów było dla mnie przynajmniej niezręczne. Jak ktoś chce spróbować zachęcam wyszukać popularny teraz bardzo trend „wannabe” i zobaczyć, po ilu filmach zaczniecie czuć gdzieś w głębi żołądka, że „coś jest nie tak”.

W stanach pojawił się też duży problem „gwiazd Tiktoka”, czyli bardzo popularnych użytkowników aplikacji, którzy rzucają szkołę i „rozsądne” plany na przyszłość, by zająć się byciem pełnoprawnymi influencerami. A historia aplikacji takich jak Vine uczy, że upadają one równie szybko jak zyskują na popularności.

Oczywiście, dla części użytkowników TikTok zawsze będzie wyłącznie miejscem z głupimi filmikami, ale nie oznacza to wcale, że można zanegować jego sukces (oraz kreatywność jego użytkowników). Moim zdaniem to początek ery nowego pokolenia, którego kompetencje kulturowe mają hybrydowy charakter - łączący w sobie online i offline. Pytanie tylko, jak ta nowa era wpłynie na marki i jakie kroki podejmują one, by być na to wszystko gotowe?

 





Krzysztof Domeradzki
PTBRiO

autor1

 
 
Newsletter Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii Nr 5 (marzec 2019)
Newsletter PTBRiO Nr 5 (marzec 2019)
 
 
 


zapiszsie

„I dokąd uciec
W za ciasnym bucie
Gdy twardy bruk?
Są gdzieś daleko
Przejrzyste rzeki
I mamy dwudziesty wiek

Pamiętajcie o ogrodach -
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach -
Czy tak trudno być poetą?
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton”


No i jak? Kulturalnie nam się zrobiło w tym newsletterze, prawda? Ale to nie tylko szpan, bo kiedy Jonasz Kofta pisał tę piosenkę przeszło pół wieku temu, z całą pewnością nie miał pojęcia, jak szalenie aktualna i - przy okazji - nieco ironiczna okaże się dzisiaj. Ogrody Kofty to ucieczka od skomplikowanego świata współczesności (przynajmniej jego współczesności). To eskapistyczne schronienia dla ludzi zmęczonych wyzwaniami codzienności. Innymi słowy to coś, czego nawet najbardziej profesjonalny korposzczur potrzebuje, by sprawnie biegać w tym swoim kołowrotku asapów.

Dzisiaj kochani będziemy rozmawiać o ogrodach. Ale nie tych, o których pisał Jonasz K. Będziemy zastanawiać się nad NASZĄ ucieczką, nad tak zwanymi „walled gardens” i nad tym, jaką w rolę w tej historii pełni Google i jego nowe dziecko – „Stadia”.

Całe te „ogrodzone ogrody” w dzisiejszych czasach oznaczają coś zgoła innego, niż w roku 1965. Dzisiaj to zamknięte systemy oprogramowania, których jedynym zadaniem jest umożliwienie niczym nieograniczonej możliwości konsumpcji kontentu użytkownikom końcowym lub – jeśli ktoś z Was woli mniej górnolotne definicje – „ogrodzone ogrody” to w gruncie rzeczy np. taki Netflix. Każdy z nas wie czym Netflix jest. Nawet jeśli Wam samym nie zdarzyło się stracić dnia na bingowaniu całego sezonu jakiegoś nowoodkrytego serialu, to z pewnością znacie kogoś, kto nie mógł przestać zawracać Wam tym głowy. Mogliście też czytać już wcześniej jakiś „branżuniowy” artykuł o tym dlaczego streaming i platformy streamingowe są teraz „cool”.

Streaming stał się „ogrodami” Kofty naszych czasów. To najskuteczniejsza i najłatwiejsza metoda eskapizmu, jaką poznało ludzkie oko. Gdybyśmy pokusili się o szersze spojrzenie, można by było nawet stwierdzić, że platformy streamingowe stają się powoli dla nas tym, czym teatr był dla szesnastowiecznej Anglii lub tym, czym nowele były dla Rosji w wieku dziewiętnastym. To najważniejsze medium naszych czasów, za które przyszłe pokolenia będą nas wspominać i przez pryzmat którego będą się starać nas zrozumieć. I tak, wiem że zaraz zjawi się tu głos, który powie „jak można porównywać narodziny teatru i dzieła Szekspira do nowego sezonu Stranger Things?” Ale pamiętajmy proszę, że mimo, iż dziś te dzieła nazywane są klasykami gatunku, kiedyś były po prostu bardzo popularne, jak na swoje czasy. Innymi słowy, zasady gry się nie zmieniają, zmieniają się tylko media :D

Rozpisuję się tu o tym wszystkim, bo Netflix i jego streamujący bracia napotkali ostatnio przeciwnika, który swoim cieniem ma ochotę przykryć wszystko w zasięgu wzroku (nawet te części królestwa, o których Mufasa nie chciał opowiadać Simbie).

…Ale znacie już nasz obecny format i wiecie, że ja zajawiam, Wy się interesujecie, i jeśli ktoś chce dokończyć, to musi najpierw zmierzyć się z nowościami ze świata badawczego. Wstrzymajmy więc na chwilę nasze rumaki poznania i truchcikiem skierujmy się jeszcze w alejkę o nazwie „ogłoszenia sponsora”!


 
 

#1 Po trzykroć D

DDD czyli „Data Driven Desyżyns” już za miesiąc wystartuje w Łodzi. PTBRiO się wykosztowało, wiec weźcie swoje najwygodniejsze buty, bo będzie na co chodzić i w czym uczestniczyć. Warsztaty, case’y, lasery, więcej case’ów, lunch, kawa, jeszcze trochę case’ów, wystąpienia, palenie fajek w śmiesznych szklanych budkach, rozmowy w kuluarach, niezręczne witanie się na korytarzu z kimś, kogo niby znacie, ale imienia nie jesteście sobie w stanie przypomnieć za nic na świecie, no i oczywiście maile służbowe pisane na kolanie podczas czyjegoś wystąpienia – to wszystko i jeszcze więcej zaszczycić możecie swoją obecnością już 16 i 17 maja.

Ale, ale – DDD to przede wszystkim warsztaty i interaktywność, więc poza butami weźcie też szczoteczki do zębów i swoją kopię „Erystyki” Shopenhauera – będziemy dyskutować, debatować i - ogólnie rzecz biorąc – kminić tę dzisiejszość!

Do tego wszystkiego PTBRiO w swojej przezorności wysłało mi też listę rzeczy, o których mogłem wspomnieć. Wśród nich mamy (między innymi):

  • „Open Space Technology” - tutaj wyjaśniono mi dokładnie, na czym to polega, ale dużo z tego nie zrozumiałem, bo myślałem o Elonie Musku (poza tym powiedzmy sobie szczerze – niewytłumaczony, ten termin ma jakąś otoczkę mistyczności, prawda?)
  • „Wyprawa na piotrkowską i spotkanie z mentalistą, który czyta w myślach” – tu mam zasadniczo bardzo dużo pytań, część z nich odnosi się do fabuły filmu „Get Out” z 2017 roku (polecam obejrzeć przed tą całą wyprawą).

Jak to Was nie przekonuje to nic tego nie zrobi. A jak przekonani już jesteście to biegusiem mi do zgłoszeń, o tu

 
 

 
 

#2 Idźcie w stronę światła

Agnieszka Łebkowska i Paweł Pawiński przez cały ostatni rok prowadzili niemalże pustelniczy tryb życia, by w pełni poświęcić swe ciała i umysły na kontemplację zjawiska marketingu. Chodzą pogłoski, że parę tygodni temu, na bezimiennej górze mędrców, gdzieś na południu Bieszczad, doznali w końcu olśnienia i ich oczom ujawniła się prawda marketingowa w najczystszej formie. Po usłyszeniu tej historii PTBRiO najpierw skierowało ich na badania krwi, a po ustaleniu, że nie brali jednak żadnych substancji psychoaktywnych stwierdziło, że rzeczywiście naprawdę dużo wiedzą o marketingu i warto by było się tą wiedzą podzielić.

Jeśli i Wy chcecie być jak Leo D. w „Siedmiu latach w Tybecie”, to zajrzyjcie na szkolenie, „Marketing update 2019. Co (teraz) trzeba wiedzieć o marketingu?”mail

 

 
 

 
 

#3 Świeża krew

 
 

Rad jestem poinformować, że kolejna już edycja Zbadaj.to właśnie rozwinęła swoje skrzydła i cierpliwie czeka na zgłoszenia młodych dusz rynku badawczego. Naprawdę kibicuję, by w tym roku ta młodzież nas zalała, bo, po pierwsze, więcej osób będzie czytać moje newslettery, bo piszemy tu o rzeczach jednak „młodzieżowych”, a po drugie – może w końcu wielkie firmy badawcze trochę nam odmłodnieją i zamiast posilać się krwią młodych jak te wampiry, zaczną widzieć w młodych swoją przyszłość?

 
 

 
 

#4 Kongres dzwoni po swoje papiery

 
 

Naostrzcie swoje wyobraźnie i podszlifujcie pióra, jak co roku zbliża się Kongres, który wymaga! Wymaga rzetelności, prezencji, ciekawych pomysłów, pasji, elokwencji, „showmeństwa”, nerwów ze stali i… WAS! Zgłaszajcie więc swoje pomysły i ślijcie hen daleko internetem, do krainy mroku i nieszczęścia, gdzie zamknęliśmy Rade Programową, która nie opuści tego padołu rozpaczy przed wybraniem najlepszych z najlepszych. Wysyłajcie swoje zgłoszenia tutaj

 
 

 
 

#5 Budżet Partycypacyjny

 
 

Budżet partycypacyjnyjest, istnieje i ma się dobrze. Ostatnio z nim rozmawiałem i był bardzo szczęśliwy, że może do nas dołączyć. Naprawdę fajny gość z tego Budżetu, bo hajsy rozdaje i to konkretne (25K!). Napiszcie więc czasem do niego (najlepiej przed 31 maja) to może nawet sypnie Wam groszem (To taki leprechaun PTBRiO jest).

 
 

 
 

#6 Praca

 
 

Też jest, ale PTBRiO wysłało mi oferty na dzień przed wypuszczeniem newsletteru, gdzie reszta tekstu była już gotowa. Mamy wiec w tym miejscu takie temporalne zaburzenie, gdzie jako Krzysztof z przyszłości (w stosunku to reszty tekstu) nie ma nastroju, by śmieszkować, wiec powiem wprost tak:

oferty pracy możecie znaleźć tu

A teraz oddaję głos Krzysztofowi z przeszłości… znaczy Waszej teraźniejszości (?) – widzicie, tak to jest jak dorzuca się tematy post factum? Wszyscy się gubimy!

 
 

 
 

I to tyle jeśli chodzi o nowości, więc pozwólcie, że powrócimy do tego, co tygrysy lubią najbardziej – eskapizmu!

20 marca 2019 roku odbył się, kolejny już, Google Keynote. Czyli takie „Hej, oto co u nas nowego” jednej z największych korporacji technologicznych na świecie. Ten Keynote był jednak inny, bo w całości poświęcony jednej idei i jednemu produktowi. Google Stadia ma być urzeczywistnieniem jednego z największych marzeń setek milionów zapalonych graczy – Stadia bowiem, to nic innego, jak „Netflix dla gier video”. Koncepcja prosta i od razu zrozumiała, prawda? Jedna aplikacja, która pozwala nam na dowolnym urządzeniu odpalić nawet najbardziej wymagającą graficznie grę. Całość rozgrywki odbywa się w chmurze, a my tylko przełączamy się między nieskończonym katalogiem wirtualnych światów, czekających na swojego bohatera. Dlaczego więc nikt wcześniej nie wpadł na ten pomysł? By nie zamęczać Was technikaliami, powiem tak: o ile streamowanie filmów i seriali w dzisiejszym świecie można porównać do złożenia i puszczenia w lot samolotu z papieru, o tyle streamowanie gier to jak lądowanie awaryjne JamboJeta pilotowanego przez orangutana z zawiązanymi oczyma i po 6 mocnych drinkach.

Innymi słowy: to nie jest łatwy proces i miliard rzeczy może pójść nie tak. Ale jeśli mam być szczery, bardziej mnie interesuje to, co się stanie z nami i z naszym społeczeństwem, kiedy Stadia okaże się sukcesem. Netflix zrewolucjonizował nasze zachowania, zwyczaje i otaczający nas świat . Mimo, że w naszym kraju nie odczuwamy tego tak dotkliwie (Netflix ma w Polsce sprzedanych ok. 800k subskrypcji1), to musimy przyznać, ze usługi streamingowe są trochę jak te hulajnogi elektryczne na ulicach większych polskich miast. Pojawiły się teoretycznie znikąd i zdaje się z dnia na dzień, omijając kompletnie stadium „nowinki”, zaczęły być powszechnie stosowane przez wszystkich, tak jakby każdy dwudziestoparoletni hipster urodził się na jednym z takich ustrojstw i uważał ich istnienie za najbardziej oczywistą i dopasowaną do niego rzecz w historii rzeczy w ogóle.

„Ogrodzone ogrody” to usługi, które są wchłaniane przez nasze społeczeństwa niesamowicie łapczywie i z niesamowitą łatwością. I to nie jest rzecz nowa. Dokładnie takie same zachowania mogliśmy zaobserwować w osiemnastowiecznej Anglii, gdy zaprezentowano trzyczęściowe nowele, wymagające czekania na kolejne książki, które potem były rozbijane jeszcze na mniejsze kawałki tekstu (tak zwane „Penny Dreadfuls” – nie mylić z serialem na Netflixie!) i sprzedawane osobno.

Pomysł stojący za Stadią zdaje się pamiętać o tych nieśmiertelnych trendach i aspiruje o wiele wyżej niż platformy do streamingu. Tu chodzi o pojmanie gigantycznego rynku, który ostatnimi czasy tylko obrasta w pieniądze i nie zawsze jest właściwie monetyzowany. Czasy zastanawiania się, dlaczego ludzie grają w gry i oglądają gry odeszły już bezpowrotnie na emeryturę i Google doskonale to rozumie. Jednak jak zmienimy się my, kiedy kolejny, gigantyczny ogród eskapizmu otworzy przed nami swoje bramy? Netflix potrzebował 12 lat by przesiąknąć przez nasz język i świadomość (powiedzenie „netflix and chill” dalej funkcjonuje!). 12 lat by osiągnąć jakość filmów nieodbiegającą od poziomu Hollywood i w końcu zgarnąć Oscara! Jeśli historia czegoś nas uczy, to możemy spodziewać się, że Stadia poradzi sobie już znacznie szybciej i (jeśli wszystko się uda) stanie się kolejną niesamowitą historią sukcesu, o której będą rozpisywać się eksperci przez długie lata. Jedno jest pewne: streaming gier wideo zmieni nasz świat i nasze społeczeństwo. Zmieni też rynek, dystrybucję, marketing i zachowania konsumentów. Te ogrody nie są ogrodzone bez przyczyny. My, badacze i marketerzy, nie jesteśmy tam wpuszczani, nie wykupimy tam reklamy, jak w TV i nie zamieścimy banerów, jak w darmowych grach na telefon. Te silosy kultury nie chcą być badane czy analizowane, bo są samowystarczalne, samodzielnie pozyskują wiedzę potrzebną im do dalszego rozwoju (której zresztą bardzo skrupulatnie pilnują).

My zaś, pogrążeni w wyborach, będziemy patrzeć się na siatki miniaturek seriali, filmów czy gier zastanawiając się, gdzie dzisiaj chcemy uciec. Pytanie tylko, czy współcześnie nie uciekamy częściej od świata wirtualnego niż do niego? Ja ostatnio spędziłem bardzo przyjemną sobotę w parku Skaryszewskim, mają tam niezłą grafikę, fajne animacje wiewiórek, a także znośne piwo i grilla w knajpie nad jeziorem. Chcę przez to wszystko powiedzieć chyba to samo, co Kofta – „Pamiętajcie o ogrodach”, bo robi się ich coraz więcej i w każdym z nich można się przyjemnie zgubić. Pytanie tylko gdzie się odnajdziemy po sukcesie takiej googlowej Stadii, który prędzej czy później wszystkich nas dopadnie?

 





Krzysztof Domeradzki
PTBRiO

autor1

 
budzet logo

Zaloguj się, aby głosować na projekt w ramach Budżetu Partycypacyjnego PTBRiO

W Budżecie Partycypacyjnym PTBRiO mogą głosować tylko członkowie Towarzystwa.

 
Newsletter Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii Nr 7 (maj 2019)
Newsletter PTBRiO Nr 7 (maj 2019)
 
 
 


zapiszsie

Trompe L’oeil to szkoła rysunku, która w swoim założeniu ma nawet nie tyle w jak największym stopniu naśladować rzeczywistość, co imitować ją. Istnieje nawet legenda, według której w antycznych Atenach w okolicach V wieku p.n.e. odbył się pojedynek mistrzów płótna – Zeuksisa z Heraklei i Parrasjosa z Efezu. Zeuksis pierwszy odsłonił swój obraz, przedstawiający pięknego młodzieńca jedzącego winogrona (no co? To antyczna Grecja, a nie współczesna Polska – ludzie byli tam trochę bardziej liberalni). Winogrona te były ponoć namalowane tak realistycznie, że od razu zleciały się do nich ptaki z całej okolicy. Kiedy pojedynek wydawał się być już rozstrzygnięty, Zeuksis zwrócił się do swojego rywala, który to powiedział mu, że jego obraz znajduje się za kotarą, którą ten może odsłonić. Malarz podszedł wiec do kotary, ale kiedy spróbował ją odsłonić, ona sama okazała się być obrazem. Trompe L’oeil oznacza dosłownie „oszukać oko”; dać komuś obraz rzeczywistości tak podobny do oryginału, że nasz odbiorca nie będzie widział różnicy między naszym dziełem, a prawdziwym światem. W tym odcinku „Zapytajnika” nie będziemy jednak (niestety) rozmawiać o sztuce.

Ostatnio było bardzo podniośle i pozytywnie (i de facto o sztuce). Cała ta zabawa z Minecraftem to ciekawy społecznie i badawczo temat. Co za dużo, to jednak nie zdrowo. Po tym kolorowym świecie gier wideo, dzisiaj zejdziemy na ziemię i uderzymy w nią bardzo mocno. Dziś będziemy się upadlać, będziemy zajmować się tematem obrzydliwym, niegodnym naszego człowieczeństwa oraz uwłaczającym naszej inteligencji. Dziś porozmawiamy trochę o polityce.

Wybory do Parlamentu Europejskiego za nami. Można już wyjść z bunkra własnej świadomości, która próbowała odciąć się od nieustannego bombardowania spotami politycznymi, teledyskami discopolo i niezliczonymi rzeszami facjat, rozwieszonymi pod każdym słupem, płotem czy murem. Wygrał kto wygrał, przegrał kto przegrał. Nie ma co roztrząsać tematu. Jednak poza tą prozaicznością, tegoroczne wybory dały nam coś jeszcze – przedsmak przyszłości, która zdaje się, nie wygląda całkiem kolorowo. Możecie bowiem, jak ja, uciekać przed przedwyborczym medialnym zgiełkiem i propagandowym szumem, ale co w momencie, kiedy ten szum z przestrzeni publicznej zaczyna zaglądać Wam do domów? Co jeśli wybory po kryjomu przeniknęły do Waszej świadomości i, jak Leoś w „Incepcji”, chciały zasadzić Wam swoją wizję świata, zaszczuwając przy tym konkurencję? Co gdyby okazało się, że część waszych emocji, nerwów i twardo skonstruowanych przekonań jest, na dobrą sprawę, wynikiem wpatrywania się w kolejne obrazy spod znaku Trompe L’oeil?

To straszne myśli, ale w przeciwieństwie do „Incepcji”, nie są one fikcją. Wiemy, że firmy, takie jak Cambridge Analitica w USA potrafiły targetować treści do ogromnych grup odbiorców, by serwować im treści, których jedynym celem było podsycanie określonych poglądów politycznych, często polegających na opozycji, czy wrogości do grupy „X” czy „Y”. Ale Ameryka to Ameryka, a my tu jednak mamy trochę takie „Opoczno cywilizacji” – niby wszyscy wiedzą, że jest, ale mało kogo tak naprawdę obchodzi, co się tam dzieje. Jednak i my doczekaliśmy się swojego kryzysu i dziś w „Zapytajniku” nareszcie będziemy pisać coś o raportach badawczych i artykułach prasowych. A dokładnej o jednym raporcie – wypuszczonym przez grupę Avaaz, mówiącym o gigantycznej sieci prawicowych fake newsów, aktywnej w całej Europie. Poruszymy też temat lewicowej siatki fake newsów, o której ostatnio napisało WP.

Link do raportu Avaazmail

Link do artykułu WPmail

Zanim jednak przejdziemy do „mięsa” to musicie zjeść jeszcze wszystkie „ziemniaczki” – czyli prawdziwe newsy, od najprawdziwsiejszego PTBRiO!


 
 

#1 Data Driven Decisions!

No… nie byłem :D

Przepraszam, przepraszam, miałem wszystko ładnie opisać, ale niestety, jak to mówią, „wypadki losowe”. Nie ma jednak tego złego, co by Wam na dobre nie wyszło. W wydarzeniu uczestniczyła, jakże utalentowana, Ola Smoter, która jako redaktorka „Zapytajnika” jest jedną z nielicznych osób, która wie jak wiele błędów ortograficznych i stylistycznych jestem w stanie popełnić w ramach jednego akapitu tekstu.

Oto więc, Olim okiem – DDD2.0:

Jakiś czas temu Krzysiek zachęcał Was do udziału w Data Driven Decisions 2.0. Obiecał warsztaty, case’y, kawę, rozmowy w kuluarach, maile służbowe pisane na kolanie podczas czyjegoś wystąpienia, kolorowe jarmarki i blaszane zegarki. No i oczywiście - spotkanie z mentalistą! Ponieważ miałam przyjemność pojechać do Łodzi i powiedzieć „sprawdzam”, to potwierdzam: były warsztaty, case’y, kawa, rozmowy w kuluarach, maile pisane na kolanie (widziałam!) oraz rzeczony mentalista. I było jeszcze więcej. W przesympatycznym gronie dostawców i odbiorców badań odmieniliśmy nazwisko Daniela Kahnemana przez wszystkie przypadki, dowiedzieliśmy się czy Popek może równać się z Mickiewiczem, czym różnią się baba i nie-baba za kierownicą, a także dlaczego dla naszego mózgu to takie ważne, że zebra nie ma kieszonek. I wcale nie wymieniam jednym ciągiem tych wszystkich chwytliwych haseł po to, żeby nie-uczestnicy DDD 2.0 poczuli teraz lekkie ukłucie zazdrości. Szczerze wierzę, że dzięki takim plastycznym przykładom wiedza po pierwsze łatwiej wchodzi nam do głowy, a po drugie - zostaje w niej na dłużej. Myślę zresztą, że powyższe myśli to nie jedyne cytaty, które padły w czasie tych dwóch dni ze sceny, a które będą już przy biurkach i na spotkaniach biznesowych wspominane, rozkminiane, rozkładane na części pierwsze i powtórnie łączone w nowych konfiguracjach. Poza tym z uczestnikami DDD 2.0 zostanie na pewno wiele refleksji po gorących debatach wokół dychotomii dane vs intuicja, która była tematem przewodnim warsztatów Open Space Technology... i którą, oczywiście, zgodnie z naszą pokrętną naturą, zdążyliśmy w czasie warsztatu wielokrotnie podważyć i zredefiniować. Raz po raz, czasem bardziej wprost, a czasem bardziej między wierszami, w wystąpieniach zaproszonych gości wybrzmiewały także pytania i tezy dotyczące konfliktu człowiek – maszyna. I na szczęście nie chodzi tu (jeszcze?) o wizje rodem z Black Mirror, ale o nasze podwórko i zderzenie doświadczenia i kompetencji badacza z coraz większymi możliwości sztucznej inteligencji. I na zakończenie chciałam się z Wami podzielić dobrą wiadomością. Prelegenci DDD 2.0 obiecują nam, że ciągle możemy czuć się bezpiecznie. Sztuczna inteligencja świetnie radzi sobie z optymalizacją procesów, minimalizowaniem ryzyka, ale jak powiedział Szymon Lipiński „Maszyna nie jest odważna” – i to nas (u)ratuje 😊

 

 

 
 

 
 

#2 Młodzi się uczo

 
 

Zbadaj.to wdzięcznie melduje wykonanie zadania! Wytypowano właśnie 20 młodych i niczego niepodejrzewających duszyczek, by zatopić je we wrzącej zupie naszego biznesu. Te branżowe warsztaty… a nie, przepraszam… Ten branżowy Boot Camp (teraz wszystko musi być „Boot Campem”, bo najwyraźniej wszyscy mają coś w rodzaju nieuleczalnego kompleksu mniejszości względem branży programistycznej) odbędzie się 24-26 czerwca i, jak zwykle, jego laureatami zostanie grupa młodych, zdolnych i ambitnych ludzi, gotowych zmieniać świat. Jest więc wielka prośba, żeby ich potem nie „popsuć”, bo tak się składa, że mamy deficyt młodych, zdolnych i ambitnych ludzi – większość została wrzucona do trackingów i już nigdy nie wróciła :/

 
 

 
 

#3 Starzy też się uczo

 
 

Jeśli i Wy chcecie rozwinąć skrzydła w branży badawczej, to powinniście z młodych czerpać przykład i wybrać się na chwilę z powrotem do szkoły. Może być np. Szkoła Consumer Intelligence, która niczym Dedal, przypnie Wam te skrzydła i puści prosto w nieboskłon sukcesów zawodowych (tylko nie pociągajcie tej analogii za daleko, bo wiecie jak to się kończy).

 
 

 
 

#4 A reszta pracuje

 
 

Dla reszty z Was, którzy już wszystkiego w życiu się nauczyli, proponuje rozwój w postaci nowych, ekscytujących wyzwań w młodym i prężnie rozwijającym się zespole. A jeśli takiego nie macie akurat pod ręką, to może zainteresuje Was któraś z ofert pracy, dostępnych w naszej bazie, o tu

 
 

 
 

I to by było na tyle. Mogę jeszcze tylko napomknąć, że 10 czerwca zostali ogłoszeni prelegenci kongresu badawczego, wiec jeśli ktoś się zgłaszał, to dobrym pomysłem będzie sprawdzenie skrzynki mailowej.


A teraz z powrotem do przytłaczającej rzeczywistości politycznej.

8 milionów Polaków. Sporo, prawda? Według raportów Avaaz, właśnie tyle polskich kont na Facebooku „lajkowało” prawicowe fanpage, które przed wyborami w zaplanowany i ściśle zsynchronizowany sposób, zaczęły rozprzestrzeniać dokładnie te same fałszywe informacje i hejtposty (skierowane przeciw imigrantom, Unii Europejskiej, środowiskom LGBT czy lewicowym aktywistom). Łącznie 38 milionów wyświetleń tych treści w ciągu zaledwie 3 miesięcy przebija się jako jedna z największych i najbardziej ponurych akcji wyborczych w historii naszego małego „Opoczna”. I zanim wszyscy rzucą się z widłami na prawo, to podobne zachowania widać też po lewej stronie barykady. W artykule WP czytamy o ponad 2,5 milionach lewicowych odbiorców, którzy dali nabrać się na dokładnie tę samą sztuczkę (po prostu za pośrednictwem innych fanpage’ów). Warto jednak przypomnieć, że raport Avaaz jest zrobiony solidnie metodologicznie, a artykuł WP opiera się bardziej na dziennikarstwie śledczym, więc te dwa miliony to najpewniej suma bardzo… niedoszacowana i tych lajków zapewne było o wiele więcej!

Jak to wszystko działa? Ano nic prostszego. Najpierw lajkujecie jakiś mniej lub bardziej ciekawy fanpage – np. „kocham pieski”. Potem, jak już ten fanpage nazbiera sobie przyjemne stadko fanów, a sam jest mało aktywny, zgłasza się do niego interesant, z ofertą odkupienia. Po zmianie właściciela, fanpage zmienia też nazwę, np. na „wszystkie winy Tuska” i zaczyna bardzo aktywnie udostępniać fałszywe informacje i udostępniać artykuły podejrzanych stron internetowych. Z czasem część fanów psów ucieka z tego fanpage’a, ale wtedy nie ma już on 10k, a 100k polubień, bo zdążyła zasili go nowa fala fanów, ściągnięta memami i wizją świata odpowiadającą ich poglądom politycznym. I tak powoli, z dnia na dzień, niezależnie od świąt, czy ciszy wyborczej, takie fanpage produkują content dalece odbiegający od koncepcji prawdy i obiektywności, pakując go w lekkostrawne memy i prześmiewczy ton. Niektóre z tych stron, takie jak „Nie lubię PiS-u”, czy „Żelazna logika” mają setki tysięcy fanów. Tylko te dwa fanpage mogłyby sporo namieszać w internetowym dyskursie. Co dopiero dziesiątki tych opisywanych w raporcie Avaaz i artykule WP.

Trochę to wszystko straszne, trochę to wszystko smutne. Ale nie da się już chyba ukryć, że cyberprzestrzeń to idealne pole do sterowania poglądami i życiem (nie tylko) politycznym ludzi. A ostatnio ta nasza cyberprzestrzeń nabiera barw bardzo orwellowskich, a to nie jest paleta bardzo miła, ani przyszłościowa. Niestety, jak w większości przypadków, i tutaj nasze prawo (ani, bogiem a prawdą, żadne inne) nie nadąża za rozwojem technologii oraz sposobami jej wykorzystania. Natomiast zmusza nas to do postawienia sobie bardzo dużo pytań, na które niestety nie znamy odpowiedzi. Kto zleca rozprzestrzenianie tego typu informacji? Kto za to płaci? Kto tak naprawdę ten proces kontroluje? Nie ma sensu bawić się w zgadywanki w tych kwestiach. Jedyne co możemy zrobić teraz, to ograniczyć nasze kontakty z jakimikolwiek fanpage’ami politycznymi i kierować się zasadą zdrowego rozsądku przy wybieraniu źródeł naszych codziennych informacji.

Niestety to raczej porady pomagające tyle, co łatanie taśmą klejącą wysadzonej w powietrze tamy. Bo możemy być pewni, że problem sterowania dyskursem politycznym zostaje z nami jeszcze na jakiś czas. To, o czym dziś napisałem, to zapewne dopiero przymiarki. I choć swoją skalą są bardzo imponujące, to jestem w stanie założyć się o co chcecie, że jeszcze usłyszymy o bardzo podobnych praktykach, zarówno u nas, jak i u naszych dalszych i bliższych sąsiadów. A tymczasem uważajcie tam w tych swoich wirtualnych galeriach tego świata. Bo czyha na Was nie jeden Parrasjos, gotowy pochwalić się swoim kolejnym obrazem kotary, która na koniec dnia, nie skrywa za sobą nic, poza kolejnym „fejkiem”.





Krzysztof Domeradzki
PTBRiO

autor1